Artaz
Devil in the Details
Dołączył: 25 Sie 2009
Posty: 198
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Częstochowa Płeć:
|
Wysłany: Śro 11:36, 26 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
"Without you I'm nothing" jest druga po debiucie Placebo (zatytulowana po prostu "Placebo") plyta. Jest chyba najbardziej pesymistyczna i smutna, mroczna ale jednoczesnie jakos pokrzepiajaca dawka utworow. Brian, najwidoczniej podbudowany srodkami odurzajacymy tudziez alkoholem lub roznymi "nocnymi" przygodami, postanowil ubrac wlasne doswiadczenia w slowa i wyrzucic je jako potok swiatu. Nie wiem czy jest to plyta po czesci autobiograficzna, ale znajac przeszlosc jej tworcow mozna jej nalepic taka latke. Zdaje sie, ze dobrze zrobilo zespolowi wywalenie Roberta Schultzberga (na jego miejsce wskoczyl Steven Hewitt) bo zaowocowalo to owym niezwyklym, magicznym wrecz krazkiem. I tak przez reszte albumow. Czas zatopic sie w mysli kontrowersyjnego wokalisty i zobaczyc o czym teraz chce nam opowiedziec.
Na rozgrzewke utwor otwierajacy plyte "Pure morning". Najprawdopodobniej w slowa Brian'a wpleciona jest opowiesc o milosci miedzy kobietami ("A friend with breast and all the rest / A friend who's dressed in leather") okraszona gitarami i troche monotonnym podkladem. Ale tylko troszke. W refrenie ("Day's dawning, skins crawling /.../ Pure morning") jest wrazenie optymizmu i jakiejs mocy w glosie pana Molko - w koncu "dzien nadchodzi, ciala sie ocieraja" - cokolwiek mial pan na mysli. Caly kawalek jest melodyjny za to teledysk nijak pasuje do slow na pierwszy rzut oka. Otoz wokalista ma zamiar popelnic samobojstwo skaczac z budynku. Pewnie wielu by to zachwycilo i uszczesliwilo, ale ich nadzieje pryskaja. Nie bede zdradzac czemu, ale moze wlasnie chodzi o ta kobieca milosc? Brian ma tez cos z kobiety jakby nie patrzec.
"Brick Shithouse" - kolejna dawka energi. Ha, czyzbym pisala cos o pesymistycznym albumie? Czekajcie, jeszcze bedzie na to czas. Wrocmy do numeru 2 na plycie. Po analizie slow ("Now your lover went and put me in the ground") mozna dojsc do wniosku, ze to piosenka o zdradzie czy nadlamaniu zaufania. Badz co badz, to juz drugi utwor w ktorym slychac echa zalu czy zlosci w glosie. Podobnie jest z "You don't care about us". Przyjemny dla ucha poczatek i refren to przedsmaki tych mniej optymistycznych czesci plyty. "It's your age, It's my rage / You're too complicated, we should separate it" a pozniej "It's a matter of trust" jest widoczna zlosc i chec zakonczenia czegos. Zerwania, zlamania, ucieczki. Od/z czegos w co sie wdepnelo za gleboko...
"Ask for answers" jest spokojny. Rowniez i tu sa pytania, oczekiwania na odpowiedzi ("This time / I might / To ask the sea foanswers"). Podobnie jak w poprzednim tworze mysli Brian'a, pojawia sie frustracja i poddanie sie ("Give up / I might"). Refleksyjny i budujacy kawalek.
"Without you I'm nothing" - tytulowy i ciekawy. Nagrany rowniez z David'em Bowie'm. Poruszajacy i majacy to "cos" w sobie stanowi "schody" do tych juz naprawde dziwnych, mrocznych mysli, opisywanych na poczatku. Samotnosc ("You grow me like an evergreen / You've never seen the lonely me at all"), bezradnosc i bezczynnosc, swojego rodzaju wolanie o pomoc ("Without you, I'm nothing").
Szybkim espressem przez "Allergic (To Thoughts of Mother Earth)" - nie brakuje mu energii i kolejnych oznakow niechecy bycia opuszczonym ("Don't let me down / Let me-he") poprzez "The Crawl" - niesamowita melodia, szczegolnie w refrenie. Tutaj juz smutek wylewa sie po bokach. Wykorzystany w filmie o samolotach do ktorego umknal mi tytul (chyba Sky Flighters albo cos w tym stylu). Mniejsza z tym, naprawde jest warty wysluchania. Ciezki od emocji uzyskanych dzieki innym kawalkom.
"Every you every me" - okazja do wysluchania byla w "Szkole Uwodzenia". Pobudza, szczegolnie po wysluchaniu poprzednich utworow. Mila melodia, chwytliwa. Bez pauz na oddech, z ochrypnietym niekiedy glosem przyciaga.
Czas teraz na perelke w tej malzy. W glowe wdziera sie "My Sweet Prince". Juz pierwsze sekundy daja do myslenia, ze bedzie to wyjatkowe prawie 6 minut w muzyce. Melodia, podklad przypomina bicie serca. Piekna ballada, przy ktorej mozna miec rozne... wizje. Brian bynajmniej nie proznowal. W stylu monologu zwrocony do konkretnej "osoby", "ukochanej" wywyzsza ja i jej cechy. Podlizuje sie, "ona" jest dla niego lekiem na bol, bezcennym przyjacielem. Slodkim ksieciem, jedyna istota, dla ktorej warto zyc i umierac. Nigdy nie myslal, ze "ona" moze zniknac, zerwac lancuchy, odejsc. Konczyl z nia dzien i zasypial, czujac ja w ustach. Coz to? Otoz owa kochanka jest (a raczej byla) narkotyk. Heroina czy cokolwiek innego. Chociaz legendy, w ktore obrosl zespol twierdza, ze jakas dziewczyna, piszac na lustrze szminka "My Sweet Prince - you're the one" popelnila samobojstwo. Pewnie po wspolnej nocy. To byl szok dla pana M. Jesli to wszystko prawda to nie dziwie sie tym wszystkim kwasnym, psycho-fazowym wytworom. Nawet jesli to wymysl fanow to niewatpliwie MSP jest perelka i rozwalaczem psychicznym. Az zyletki sie w kieszeni otwieraja i nic, tylko ciemny pokuj, slodki ksiaze i Ty...A na Hurricare (ktoryms tam z kolei wstecz) wokalista omalo nie dostal zalamania nerwowego wykonujac owa perle, rzucajac na koniec mikrofonem i odchodzac a dlonie powedrowaly ku oczom. Dla sympatykow i wrazliwych osob wygladalo to strasznie i hipnotyzujaco.
Odbudowe stanowi "Summer's gone". Potok slow, ladna melodia. Smutny i wesoly, pesymistyczny i optymistyczny. Kolejny zastrzyk energi to "Scared of girls". Zaklamanie i chec udowodnienia czegos w refrenie ("I'm a man a liar / Guaranteed in your bed") i ogolnikowe sprawy sa dobra strona tego przedostatniego tworu. Na zakonczenie "Burger Queen". Wolny i ponownie uspokajajacy. Opisuje pewnie marzenia ("Hey you, hey you / He dreams of a place with a better selection") i chec znalezienia sie w lepszej pozycji. Koncowka instrumentalna, nie liczac powtorzenia refrenu czyli ogolnego gaworzenia. Dodatkowo, jak sie troche pomeczymy w ciszy, to uslyszymy niespodzianke w postaci ukrytego utworu "Evil dildo". Tytul mowi duzo, slowa jeszcze wiecej... Ot, co taki maly psikus, kaprys Brian'a.
Wielu ludzi, ktorzy odwrocili sie od Molko i spolki twierdzi, ze to najlepsza plyta. Tak, najlepsza. Jak kazda inna. Dalsza, wczesniejsza. Wlasnie Placebo potrafia wyczarowac ten pesymizm, ten bol i cierpienie i jednoczesnie wladowac w to energie. W polowie pisania, mniej wiecej przy "Allergic" doszlam do takiej mysli, iz kazdy z kawalkow plyty ma drugie dno, jesli chodzi o interpretacje. W zakamarkach slow uzytych do ulepienia "WYIN" mogly zaczaic sie odniesienia do uzywek (chyba najbardziej do narkotykow, mozecie sie o tym przekonac analizujac lyryki np w nawiasach). W kazdym badz razie ta plyta jest az do bolu osobista, mroczna. Swietne dokonanie zespolu. I Brian, taki nie do konca odkryty, opisuje co moze i ubiera to w slowa. Dosc wystarczajace, aby swoj nastruj pograzyc jeszcze bardziej...
Wystawie mu z czystym sumieniem 10. Moze i jestem fanatycznym zombie, ale ten album swietnie trafia w psychike. Jednoczesnie go wprost nienawidze - chociazby i za to, ze nawet teraz gdy pisze o nim, potrafi mi zepsuc humor, co prawda nie calkowicie. Sluchajac go ma sie wrazenie przekroczenia bramy do swiata zespolu. Taka karma dla desperatow. W koncu co Placebo, to Placebo. Tutaj wszystko sie moze zdarzyc.
(Też stare jak świat)
Post został pochwalony 0 razy
|
|